Burrito z czystym sumieniem, czyli Fit-Fat z „Biznesu na kółkach” do Parku Śląskiego na „Śniadanie na Trawie”

2017-06-26

Jeszcze cztery lata temu Patryk Kobiela, jako szef kuchni, gotował dla gości czterogwiazdkowego hotelu. Dziś jest jednym z najbardziej wyrazistych bohaterów emitowanego na antenie Discovery Channel programu „Biznes na kółkach”. Jego przepysznego burrito można też spróbować podczas „Śniadania na trawie”. – Kiełbasa z frytkami nie byłaby dla mnie żadnym wyzwaniem – przyznaje Patryk.

– Szef kuchni to ważna persona. Szczególnie w renomowanym hotelu. Ty, mając już rodzinę na utrzymaniu, rzucasz fartuch, kupujesz samochód, jeździsz po Polsce i karmisz ludzi. Jak w jakimś filmie.
– Zmienił się właściciel mojego wcześniejszego miejsca pracy i wprowadzono korporacyjne zasady, których nie mogłem znieść. Tabele, analizy, faktury. Zamiast robić coś, co kocham, siedziałem czasem przez dziesięć godzin przy komputerze i wypełniałem papiery. Do tego dochodziły imprezy okolicznościowe. Trudno było to pogodzić. Postanowiłem, że jak mam popsuć coś w papierach, to niech one przynajmniej będą moje.

– I tak narodził się Fit-Fat, food truck z Katowic. Zdecydowałeś, że będziesz serwować kuchnię meksykańską. Dlaczego?
– To był okres, kiedy podawało się głównie burgery i frytki. A ja nie chciałem iść po najniższej linii oporu. Kiełbasa nie była dla mnie żadnym wyzwaniem. Choć to pewnie byłoby prostsze od kuchni meksykańskiej. Poza tymi wszystkimi ambicjonalnymi kwestiami, po prostu bardzo lubię doprawioną kuchnię, a do gotowania klusek, modrej kapusty i rolady, food truck raczej się nie nadaje.

– Od razu czułeś, że trafiłeś w dziesiątkę? Klienci docenili ten niesztampowy charakter twojej kuchni?
– To nie jest tak, że kupujesz samochód i od razu łapiesz pana Boga za nogi. Są imprezy, na których się zarabia, ale są też i takie, które przynoszą straty. To nie jest łatwy biznes. Wymaga pełnego zaangażowania. Trochę czasu mija, zanim się człowiek w tym wszystkim odnajdzie. Ze mną było podobnie.

– Bierzesz udział w wielu wydarzeniach o różnym charakterze. Czy serwowane potrawy dobieracie do konkretnej imprezy?
– Z tym bywa różnie, choć zdarzyło się nam już podawać kaczkę i krewetki. Naszą sztandarową potrawą jest jednak burrito. I mogę je z czystym sumieniem polecić każdemu.

– Food trucki to już subkultura?
– Na pewno dosyć hermetyczne środowisko, ale subkultura raczej nie. Tu nie ma żadnej ideologii. Chodzi przecież o zarabianie pieniędzy. Mimo tego atmosfera jest szczególna. Jesteśmy dla siebie konkurencją, ale wszystko odbywa się na zdrowych zasadach. Tu nie ma rzucania kłód pod nogi. Wszyscy mamy bardzo podobną pozycję startową. Wszędzie jest oczywiście jakaś patologia, ale generalnie odbywa się to na zasadach umiarkowanej konkurencji. Taka praca ma też swoje zalety – sami sobie stwarzamy zasady i procedury, w jakich to wszystko funkcjonuje. Można to też traktować w kategoriach życiowej przygody.

– W twoim przypadku dodatkowym wymiarem tej przygody jest realizacja „Biznesu na kółkach”. Jak znalazłeś się w tym programie?
– Producenci sami się do mnie zgłosili. Reżyserka programu przyszła pewnego dnia na zlot food trucków pod Pałac Kultury i Nauki w Warszawie. Zobaczyła, jak działam, co potrafię. W samym castingu nie brałem udziału. Natomiast już w czasie realizacji programu nikogo nie udawałem. Wydaje mi się, że wyszło dosyć ciekawie i w miarę rzetelnie. Dla jednych food trucki to tylko chwilowa przygoda, inni widzą w nich swoją nową życiową drogę. Każdy musi się w pewnym sensie popisać kreatywnością, żeby znaleźć nowych klientów. Nie wszystkie pomysły od razu przynoszą efekty. Tu potrzeba cierpliwości. Program to fajnie pokazuje. Na razie powstało sześć odcinków. Zobaczymy, czy będą kolejne.

– Scenka przed „Śniadaniem na trawie”, której byłem świadkiem. Fit-Fat podjeżdża pod Rosarium, a ekipa techniczna, która rozkłada imprezę, natychmiast spostrzega, że to ten z programu. Czujesz, że dzięki niemu jesteś bardziej rozpoznawalny?
– Patrząc na to w kategoriach typowo biznesowych, moja sytuacja jest raczej taka sama, jak przed programem. Choć zdarzają się oczywiście takie chwile, że ludzie już wiedzą, kim jestem. To raczej pomaga.

– I jesteś zadowolony z tego, jak twórcy „Biznesu na kółkach” Cię pokazali?
– Myślę, że tak. Starałem się wykorzystać ten program jako narzędzie promocyjne, ale też informacyjne. Postanowiłem nie udawać.

– Jeździcie głównie po Śląsku. Ale nie jest to wcale reguła, bo ostatnio byliście na przekład w Kielcach. Ten biznes to również gastroturystyka?
– Trochę tak, choć nie ukrywam, że w moim wieku i sytuacji rodzinnej, muszę przede wszystkim brać pod uwagę zarobek. I tu pojawia się stres. Ale z drugiej strony, bez ryzyka nie ma zabawy.

– W tym roku można Was spotkać podczas „Śniadania na trawie”. Jak oceniasz to wydarzenie na tle innych?
– W mojej opinii ma ogromny potencjał, bo daje ludziom możliwość odpoczywania w bardzo przyjemnych okolicznościach i to bez konieczności dalekiego wyjeżdżania. Szczególnie w czerwcu, gdy zakwitną róże w Rosarium, można się spodziewać dużego zainteresowania. Powodzenie takich imprez, a co za tym idzie również naszego biznesu, jest ściśle uzależnione od pogody.

Czytaj również

Nasza witryna wykorzystuje pliki cookies, m.in. w celach statystycznych. Jeżeli nie chcesz, by były one zapisywane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Więcej na ten temat...