Antoni Piechniczek: Śląski ma swoje atuty. Jednym z nich jest tzw. ciężar gatunkowy

2018-03-26

Antoni Piechniczek ze Stadionem Śląskim związany jest od zawsze. Podglądał jego budowę i grał tu jako zawodnik. Jednak największe sukcesy święcił w Chorzowie, jako trener reprezentacji Polski. Nam zdradza m.in., dlaczego mecz z Koreą Południową będzie ważny dla naszych piłkarzy.

– Liczby, metryki i statystyki nie kłamią – trudno znaleźć osobę, która byłaby bardziej od pana związana ze Stadionem Śląskim.
– Wychowałem się w Chorzowie Batorym. Stadion właściwie podglądałem od samego początku, bo pamiętam jego budowę. Już wtedy zachwycał.

– Ale bliżej miał pan na Cichą…
– To prawda. Od dziecka kibicowałem Ruchowi. Ale czy muzyk, który gra na akordeonie w remizie strażackiej, może się obrażać o to, że obok niego budują filharmonię? Nie! To był fantastyczny stadion. Przez dziesięciolecia przeżyłem tu mnóstwo wyjątkowych chwil i mam stąd tyle wspaniałych wspomnień, że trudno wybrać te najważniejsze.

– A gdyby jednak miał pan spróbować?
– Na pewno 20 października 1957 roku i dwie bramki Cieślika, strzelone Związkowi Radzieckiemu. Potem Zryw Chorzów i finał mistrzostw Polski juniorów, kiedy pod wodzą trenera Józefa Murgota, pokonaliśmy Gwardię Warszawa 5: 0. Kolejne ważne wspomnienia, to już moja kariera trenera-selekcjonera. Najpierw zwycięska bramka Andrzeja Buncola w meczu z NRD, potem remis z Belgią, który dał nam awans na mundial w 1985 roku, a na koniec zwycięstwo z ówczesnymi mistrzami świata, Włochami. Bramkę strzelił wtedy Darek Dziekanowski, ja świętowałem 50. mecz na ławce trenerskiej, a legendarny Enzo Bearzot – setny.

– Kawał historii polskiej piłki. Stadion Śląski wraca po dziewięciu latach na piłkarską mapę Polski. Ale realia są już zupełnie inne.
– Jeżeli ma pan na myśli inne stadiony, to do Śląskiego jeszcze im daleko. Myślę o historii i tradycjach, o pokoleniach genialnych piłkarzy. O ciężarze gatunkowym. Proszę pamiętać, że na tym obiekcie świętowaliśmy pięć razy z rzędu awans do mistrzostw świata, a na Stadionie Narodowym zdarzyło się to na razie tylko raz. Przez dziesięciolecia bywali tu najwięksi wirtuozi światowej piłki: Lew Jaszyn, Bobby Charlton, Alfredo Di Stéfano, Johan Cruyff. Żadne inne miejsce w Polsce, zaliczane do dóbr kultury, nie gościło tylu najwybitniejszych przedstawicieli swojej dziedziny.

– Jednak nie zmienia to faktu, że najważniejsze mecze będziemy raczej rozgrywać w Warszawie.
– Ale to wcale nie umniejsza rangi tego stadionu, ani zasług piłkarzy pokroju Lubańskiego, Gorgonia, Żmudy, Laty czy Szarmacha. Nie zmienia faktu, że mamy się z czego cieszyć i nie powinniśmy mieć żadnych kompleksów. Kiedy Stadion Śląski gościł największe gwizdy światowej piłki, w Warszawie powstał największy bazar Europy. I dobrze, że tamto miejsce zrównano z ziemią i postawiono piękny obiekt, na który polska piłka zasługuje. Świetnie skomunikowany, znakomicie oświetlony, doskonale spełniający swoje funkcje. Ale nasz stadion też ma swoje ogromne atuty. Między innymi położenie. Jest osadzony w zieleni, w parku. Gdyby taki obiekt wybudowano w Paryżu, czy w Londynie, jestem przekonany, że zaraz gdzieś obok stanęłaby galeria handlowa. Chwała Sejmikowi Śląskiemu za to, że udało się zachować integralność tego miejsca. Kolejną zaletą tego obiektu jest bieżnia lekkoatletyczna. Mam nadzieję, że dzięki niej uda się na nim zorganizować najlepsze imprezy, a docelowo nawet mistrzostwa Europy czy świata. Musimy myśleć i mówić o tym stadionie dobrze, pozytywnie i z nadzieją, bo jest nasz, śląski.

– Dla naszych piłkarzy mecz z Koreą Południową to tylko kolejne spotkanie towarzyskie?
– Ten mecz ma duże znaczenie dla drużyny, ale jeszcze większe dla indywidualnych piłkarzy. To jeden z ostatnich sprawdzianów przed mundialem. Dobry albo zły występ może przekonać lub zniechęcić trenera. Może zdecydować czy dany piłkarz do Rosji pojedzie, czy nie. To ważny mecz dla każdego z nich. Dlatego o ich zaangażowanie jestem spokojny.

– A o rywali?
– Jak każdy, może i wolałbym zobaczyć Brazylię. Ale gramy z Koreą, drużyną azjatycką, która też jedzie na mundial. Na pewno pod kątem spotkania grupowego z Japonią, to dobry wybór. A my, śląscy kibice, powinniśmy się cieszyć, że reprezentacja w końcu do nas wraca.

– Widzimy się zatem 27 marca w „Kotle Czarownic”?
– Oczywiście!

Czytaj również

Nasza witryna wykorzystuje pliki cookies, m.in. w celach statystycznych. Jeżeli nie chcesz, by były one zapisywane na Twoim dysku zmień ustawienia swojej przeglądarki. Więcej na ten temat...